Rozdział 4 – My kind of love

„Twój uśmiech sprawia, że przez chmury w moim świecie widać promyki słońca.”
Harry z dnia na dzień zauważał zmiany, jakie zachodziły w jego życiu. Ponownie wyszedł do ludzi, z którymi odnowił kontakty. Spotykał się ze znajomymi, chodził na imprezy, ponownie był w centrum, z którego wypadł ostatnimi miesiącami. Czasem faktycznie, przyłapywał się na tym, że spoglądał w kierunku szafki szkolnej, należącej kiedyś do Emmy, jej przyjaciółek, miejsc, w których bywała. Było to silniejsze od niego; mimo to, starał się pogodzić z tym, co się stało. Ufał jej słowom i musiał ruszyć do przodu. Nawet, jeśli jakaś część jego nie chciała. Tej pozostałej pomógł Louis. Szatyn praktycznie codziennie spotykał się z przyjacielem, który okazał się jego wsparciem. Czuł się dość dziwnie, kiedy nie było go przy nim. I to go martwiło. Uzależnienie od prawie dwudziestojednolatka stawało się coraz silniejsze. Mimo to, Styles, nie wyobrażał sobie, aby coś mogło się zmienić.
– Nie śpij, bo cię okradną!
Harry podskoczył na murku, na którym siedział, kiedy usłyszał nagle krzyk Louisa zza swoich pleców. Szatyn roześmiał się, przeskakując szybko przez przeszkodę i usiadł koło przyjaciela. Ten tylko pokręcił głową, trzymając rękę na swoim torsie. Mimo wszystko, kiedy pierwszy szok minął, uśmiechnął się, czując niewyobrażalny spokój wewnątrz siebie.
– Wariat.
– Ze mnie? Możliwe, że taki malutki na pewno – zażartował Tomlinson, kiwając głową na boki. Lubił być szczęśliwy i nawet, kiedy nie wszystko szło po jego myśli, szukał plusów w zastałej sytuacji.
– Nie taki malutki. Taaaki wielki. – Harry rozłożył dłonie do góry, gestykulując i rozbawiając przy tym przyjaciela.
Chwile przekomarzali się między sobą, kto jest z nich bardziej niezrównoważony. Loczek lubił ten stan, w którym obecnie przebywał. Wiele nauczył się szatyna i był mu za to wdzięczny.
– Jak tam z pracą? – zapytał Harry.
– Nijak. Kolejny niewypał – mruknął Lou, marszcząc przy tym nos. – Ludzie nie są tacy tolerancyjni jak zapewniają.
– Ja jestem.
– Wiem, Hazz. – Uśmiechnął się, patrząc na przyjaciela.
Szatyn odwzajemnił gest, zamyślając się przy tym. Jego myśli nie były całkiem kontrolowane i coraz częściej wkraczały na ścieżkę całkiem sobie obcą. Na Louisa. Na jego cudownym uśmiechu, który zawsze potrafił poprawić humor Harry’emu. Na melodyjnym śmiechu, będącym najprzyjemniejszym dźwiękiem, jaki Styles mógł słuchać godzinami. Na głębi jego oczu, które hipnotyzowały go jak nic innego wcześniej. Często łapał się na tym, że spoglądał na przyjaciela w nieco inny sposób. Czuł ciepło, jakie go wypełniało w obecności Louisa i nie wiedział jak się zachowywać w tych momentach. Tomlinson z każdym kolejnym dniem stawał się kimś więcej, jednak Loczek bał się przyznać do tego. Znane-nieznane uczucie śniło mu się po nocach i za dnia stawało się rzeczywistością.

„Będę twymi oczami, oddechem, sercem tylko mi pozwól.”
Nastał lipiec. Upalny, wesoły, ale też i dający wolność. Harry cieszył się, że nareszcie skończył się rok szkolny, który dla niego okazał się niezwykle ciężki. Z najlepszego ucznia w klasie, musiał zarywać noce, aby uczyć się i poprawiać sprawdziany, których nie zaliczył, aby nie zostać na następny rok w tej samej klasie. Stracił swoją nadzieję, anioła, który go wspierał. Jego świat chylił się ku upadkowi, ale udało się go uratować. Mimo narzekań rodziców, którzy nie byli zadowoleni z jego wyników w nauce, jakoś odetchnął i zamierzał jak najlepiej wykorzystać wakacje, aby odpocząć od minionych wydarzeń.
Nieco martwiła go tylko sprawa Louisa, który od dobrych kilku tygodni szukał pracy. Jak na razie z mizernym skutkiem. Chłopak nie miał za dużo szczęścia, ale nie poddawał się. Jego non stop pozytywny humor, pomagał mu przezwyciężyć przeszkody. Choć zawód i zniesmaczenie ludzkimi uprzedzeniami, poniekąd go zasmucały.
Było piątkowe popołudnie, kiedy Tomlinson wybierał się na kolejną rozmowę kwalifikacyjną. Ubrany w niebieską koszulę, bardzo denerwował się kolejnym podejściem. Czasem pojawiały mu się w głowie pewne myśl, że może to nie fakt, że jest homoseksualistą skreśla go, ale jego zachowanie. Nie zawsze ludzie brali go na poważnie. Często lubił żartować i miał dystans do siebie. I nawet, jeżeli to z niego robiono żarty, nie przejmował się tym.  Może to był problem?
Harry, próbując wesprzeć przyjaciela, pomagał mu nabrać większej pewności siebie i przeprowadzał z nim próbne rozmowy, co oczywiście sprawiało, że spędzali ze sobą jeszcze więcej czasu. Louis często musiał ugryźć się w język, aby nie powiedzieć niczego, czego później by żałował, bądź szczypał się w udo za każdym razem, kiedy miał ochotę zrobić jakieś głupstwo. Przyjaźń ze Stylesem była dla niego niezwykle ważna i nie chciał jej stracić. Mimo to zdawał sobie sprawę, że ciemnowłosy chłopak mu się podoba. Szczególnie, że to zauroczenie trwało już od dawna – teraz, kiedy się do siebie zbliżyli, dwudziestojednolatek musiał mocno ćwiczyć silną wolę, czego Harry mu nie ułatwiał.
Tego też dnia, kiedy Louis szedł na rozmowę o pracę, Styles postanowił, choć w pewnym stopniu, dodać mu otuchy i wybrał się razem z nim do wielopiętrowego budynku, siedziby lokalnych mediów.  Oboje w dobrych humorach weszli do środka, po czym Tomlinson podszedł do recepcji po konkretne informacje. Po chwili, wracając do przyjaciela jego twarz była nieco bledsza; dowiedział się o tym, że spotkanie odbywa się na jednym z ostatnich pięter, na które prowadziła winda. Harry wszedł do stalowego pomieszczenia, które miało ich zawieźć na samą górę i czekał aż Lou do niego dołączy. Ten jednak bał się. Było naprawdę bardzo mało rzeczy, które go przerażały, jednak małe przestrzenie powodowały w nim napady lęku.
– Właź, nie bądź baba.
Harry stał oparty o drzwiczki od windy, automatycznie ją blokując. Uśmiechnął się do przyjaciela, ale ten tylko pokręcił głową, oznajmiając, że pójdzie schodami. Loczek wyśmiewając ten pomysł, wyciągnął rękę przed siebie. Tomlinson przełknął ślinę i przymykając oczy, złapał się pomocnej dłoni. I nawet, kiedy znalazł się już w środku, nie puścił jej, powodując, iż w nich obojgu rozpłynęło się przyjemne ciepło.
– Nie jest ta-ak strasz… co to było?
– Nic, jedziemy dalej.
– Nie czujesz, że stoimy? – Louis spojrzał w zielone oczy Harry’ego, który tylko pokręcił głową, będąc pewnym swojego zdania. Ostatecznie jednak przyznał mu rację, szepcząc ciche Faktycznie, ale nie przejmuj się. – Winda się zatrzymała.
Tomlinson puścił rękę przyjaciela, opadając na przeciwległą ścianę. Czuł jak zaczyna kręcić mu się w głowie. Jak nieprzyjemne dreszcze rozchodzą się po jego ciele. Jak ściany zbliżają się do siebie. Warga zaczęła mu drgać, a oddech machinalnie przyspieszył, chłonąc każdą cząstkę tlenu. Harry spojrzał zmartwiony na przyjaciela, nie mając pojęcia, co robić.
– Uspokój się Lou, nic się nie dzieje. Za chwile pewnie ktoś naprawi tę usterkę.
– Ale ja, ja nie mogę – odpowiedział mu słabym głosem.
I w tej chwili Harry poczuł jak jakaś niewyobrażalna i dziwna energia wstępuje w niego. Zbliżył się do chłopaka i oparł swoje dłonie o ścianę, otaczając go. Szatyn zamknął oczy i pozwolił, aby zachrypiały głos Stylesa go uspokajał, opowiadał o zupełnie innych miejscach, rzeczywistości. Jakby znajdowali się zupełnie gdzie indziej. Louis wracał powoli do normy, jednak uczucie lęku nie ustępowało. Czuł się bezsilny i Harry’emu po raz pierwszy wydał się taki bezbronny i delikatny. Nie powiedział mu tego, wiedząc pewnie, że przyjaciel obraziłby się za te słowa.
Loczek uśmiechnął się pocieszająco. Tomlinson otworzył jedno oko, zauważając, jak blisko siebie są. Tym razem uczucie lęku zostało zastąpione czymś silniejszym. Czymś, co oboje czuli.
– Harry…
Szatyn nie odpowiedział, wręcz przeciwnie, przerwał mu, nachylając swoją głowę ku jemu. Złożył na rozchylonych wargach przyjaciela trzy delikatne, a nawet nieśmiałe pocałunki, a ostatni Louis pogłębił, przedłużając o kilka dłuższych sekund. Pozwolił, aby dreszcz podniecenia przeszedł po jego plecach, pozwalając zapomnieć o wszystkim. Gdzie byli? Kim byli? Co robili? Liczyło się tylko, że byli.
Mimo wszystko, Lou pozwolił, aby Loczek odsunął się powoli od niego, aby mógł zarejestrować to, co się właśnie zdarzyło. Wbrew jego przekonaniu, Harry wszystko kontrolował.
– To… Emm… Czy to było to, o czym myślę?
– Jeżeli myślimy o tym samym, to tak – wychrypiał Styles, jednak przyjaciel zareagował zupełnie inaczej niż się tego spodziewał.
Od jakiegoś czasu zmagał się z emocjonującym prądem, jaki czuł w sobie, kiedy Louis był w pobliżu. Bał się tego, ale zrozumiał, w jaki kierunku to zmierza. Poczuł w sobie coś, co czuł już wcześniej, ale się wzbraniał. Teraz zrozumiał, że ten rodzaj uczucia też w nim istnieje i nie mógł z tym walczyć. Chciał, ale nie potrafił.
– Nie. Nie teraz.
– Nie chcesz?
– Chcę. Jeżeli chodzi o mnie to czuję się wspaniale, ale… Musisz sam się przekonać, czego ty pragniesz. Tak naprawdę. Czy akceptujesz tą część siebie? Jak będziesz pewien, ja też będę.
Harry odsunął się jeszcze bardziej, przymykając oczy. W pomieszczeniu światło zamigało kilkakrotnie, po czym winda ruszyła.

„Nasze dusze tworzą razem harmonię; śpiewną melodię, której osobno nikt nie jest w stanie usłyszeć.”
Czasem znajdujemy się w miejscu, w którym uświadamiamy sobie, że nasze życie jest zupełnie inne niż nam się wydaje. Że ludzie, którzy nas otaczają nie są tacy prawdziwi, uczucia są tylko grą, a twarze maskami. Słowa to kwestie, które każdy chce usłyszeć. Jednak znajduje się w nas szczerość i mogą odkryć ją tylko nieliczni.
Louis Tomlinson ostatnie dni spędził w totalnym zabieganiu. Po, nareszcie, pomyślnej rozmowie o pracę, dostał mały etat w stacji radiowej. Nie musiał wiele czasu poświęcać tej robocie, jednak lubił spędzać tam czas, uczyć się od lepszych od siebie, żyć ze świadomością, że nareszcie może robić to, co kocha. Nie myślał tam też o ostatnim zajściu między nim a Harrym, z którym widywał się coraz rzadziej. Tęsknił, ale chciał dać mu szansę, aby ten mógł pomyśleć i dojść do ostatecznej decyzji, kim jest? Louis chciał dla niego jak najlepiej i, mimo że najchętniej chciałby znaleźć się jak najbliżej niego, był pewny, iż uszanuje jego każdy wybór. W każdym razie, miał ochotę iść do niego, podejść, przytulić, a nawet ponownie posmakować jego ust. Loczek powodował coś, co sprawiało, że Tomlinson czuł się inaczej. Wyjątkowo.
Szatyn miał już wcześniej kilku partnerów, bardziej bądź mniej zaangażowanych, jednak sam nie szukał związku, który opierałby się tylko na jednym. W swojej drugiej połówce chciał znaleźć oparcie, pomoc, harmonię. To samo był gotów ofiarować w zamian. Kiedy kształtowała się już ta duchowa warstwa, wszystko inne było zbędne, przestawało się liczyć. Dlatego też, kiedy pewnego dnia otworzył drzwi i zauważył w nich Harry’ego, nie musiał już czekać na jego odpowiedź. Loczek uniósł wyżej kąciki ust, sprawiając pojawienie się dwóch rozkosznych dołeczków w policzkach. Louis wyciągnął w jego stronę dłoń, którą ten pochwycił, wchodząc do środka. Do jego serca.

Odbudowałeś mój świat, sprawiając siebie jego częścią.”
Koniec lipca i cały sierpień przyniósł nieoczekiwane upały. Ciepłe dni lata sprawiały, że Harry coraz więcej czasu spędzał poza domem, co niezbyt dziwiło jego bliskich. Jednak, kiedy chłopak znikał na kilka dni to nawet Emily zaczynała się martwić. Zayn wolał zaś nie myśleć o przyjacielu i jego znajomym, którego jawnie nie tolerował, starając się ich nawet unikać. Z tego powodu Styles postanowił nie informować nikogo odnośnie nowości, jakie zaszły w jego życiu. Był szczęśliwy. Pierwszy raz od śmierci Emmy, poczuł spokój i bezpieczeństwo. Louis dawał to, co zostało mu odebrane w kwietniu. A nawet więcej.
Spędzali ze sobą każdą chwilę. Zazwyczaj albo włóczyli się bez celu po mieście, bądź przesiadywali w maleńkim mieszkaniu Tomlinsona. Nie potrzebowali wiele, aby żyć. Wystarczyło im to, że mieli siebie, a cała reszta przestawała istnieć. Kiedy byli razem, nie mieli wobec siebie żadnych granic, więc swobodniej robili to samo, co wcześniej. Z małymi bonusami. Tak Harry określał te chwile, kiedy granice się zacierały i mogli dotknąć swych ust, poczuć między sobą harmonię. Uwielbiał momenty, kiedy razem oglądali telewizję i mógł leżeć oparty o kolana chłopaka. Ciarki przechodziły po jego ciele, kiedy ten dotykał jego skóry, szeptał mu do ucha różne słowa. Znowu poczuł tę magię, która towarzyszyła mu kiedyś. Tę spokojną nudę, którą tak kochał. Póki byli sam na sam, nie liczył się nikt ani nic. Chmury nachodziły, kiedy wychodzili do ludzi. Jednak dopiero pewnego wieczora nastała istna burza, kiedy Harry czulej żegnał się z Louisem i zobaczył to ktoś, kto raczej nie powinien.


Podniosłem cię, kiedy upadłeś
wsparłeś mnie, kiedy inni odrzucali
daliśmy sobie niezwyciężoną siłę

która rozkwitła w coś wyjątkowego.


*
 Rozdział jak widać jest i na moje nieszczęście, każdy następny robi się coraz dłuższy... Jesteśmy dokładnie w połowie Larry'ego. Nie wiem czy się cieszyć, czy płakać. Nie mi oceniać jak to wyszło. Choć chyba źle nie jest, jak na pierwszy raz xd
Pozdrawiam i zachęcam do wyrażania swojej opinii w komentarzach, gdyż wtedy wiem, co poprawić, a co nie. Serio, nie bójcie się tego . I tak was widzę hah
<3

4 komentarze:

  1. Cudooooo Larry ♥

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie lubię Larrego, dlatego jakoś tak dziwnie mi się o nich czyta. Wole Zarry'ego lub Narry'ego ;) Ale rozdział świetny jak zawsze, pisz dalej ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozdział bardzo mi się podoba, chociaż ostatnie zdanie aż przyprawia o ciarki. Cieszę się, że Louis wyciągnął Stylesa do świata żywych i że Harry mimo wszystko ruszył dalej. Czekam na kolejny rozdział xx

    OdpowiedzUsuń
  4. aaaaaaa przeczytałam ten rozdział, i przyszła rodzina :O więc powiem tylko, że tym rozdziałem sprawiłaś, że polubiłam Larry'ego. Naprawdę. A teraz idęęe :O

    OdpowiedzUsuń